czwartek, 31 maja 2012

Jeden, czyli rozczarowań moc.


Zrobiło mi się słabo, bo właśnie usłyszałam coś, co chciało zwalić mnie z nóg. Ale doszłam do wniosku, że nie powinnam tak sobie upadać. Wpatrywałam się w to w Adriana, to w Adę, chcąc jakoś zrozumieć to, co powiedział nam właśnie jeden z nauczycieli naszej szkoły. Nauczyciel ten mianowicie był dla nas jednym z najlepszych i najbardziej przystępnych nauczycieli w naszej szkole. A teraz wywinął nam taki numer! Nigdy bym się po nim czegoś takiego nie spodziewała.
Gdy zatrzymałam wzrok na Adrianie, stwierdziłam, że muszę natychmiast dojść do siebie, bo to, co zobaczyłam wywołało we mnie strach i to wcale nie mały. Adrian, jak dotąd spokojny, szary człowiek, wyglądał, jakby miał zamiar się rzucić na nauczyciela. I obawiałam się, że naprawdę może to zrobić. Dlatego oderwałam się od ściany i popchnęłam go w kierunku drzwi. Profesor mówił coś jeszcze do Ady, ale nie mogłam tego teraz słuchać, bo musiałam jakoś odciągnąć naszego przyjaciela.
- I po co to zrobiłaś, co? Przynajmniej powiedziałbym mu, co o tym myślę!
- Tak, a potem wyleciałbyś ze szkoły! Tego chcesz? Wiem, co to dla ciebie znaczy, bo dla mnie tak samo jest to ważne! Ale musimy zachować umiar!
- Przecież wszystko było już załatwione. Autobus, hotel, bilety, ludzie zebrani! A on tak po prostu mówi nagle nie!
Tym razem to on podparł ścianę. Naprawdę było mu trudno, tak samo jak mnie. Tylko że ja tego nie okazywałam, nie potrafiłam od tak wyrażać, o czym myślę. Do tej pory uważałam, że Adrian też. A tu proszę, jakaż niespodzianka!
Tylko my naprawdę staliśmy w tym momencie pod ścianą.
***
Pewnego słonecznego, gorącego dnia, podczas pierwszego dnia liceum, poznałam Adriannę i Adriana. Na początku pomyślałam, że to jakiś żart, te imiona. Ale to była rzeczywistość. I potem zaczęliśmy trzymać się razem. Z każdym dniem wiedzieliśmy o sobie więcej, poznawaliśmy swoje zainteresowania. Na pozór byliśmy kompletnie różni. Ja, ze swoim afro na głowie i brązowymi oczami, Ada z całkowicie prostymi włosami, w okularach i Adrian – wysoka małpka z niebieskimi oczami za soczewkami. Celowo użyłam słowa małpka – bo patrząc z boku na to bytujące stworzenie, dochodziło się tylko do jednego wniosku.
Ale nasza paczka nie kończyła się tylko na naszej trójce! Przecież był jeszcze egocentryczny i ekscentryczny Paweł, słodka i szczera Kamila i największy mózg – Kornelia. Obraz dopełniało jeszcze wiele innych osób, które nie były z nami już tak zżyte. Ogólnie mówiąc, nasza klasa, czyli biol – chem 2009, była dość zgrana.
I tak się zgrywaliśmy przez jeden rok, potem przez drugi i początek trzeciego, w wydarzenia najobfitszego. Trzeci rok nie był wyjątkowy tylko pod względem matury czy studniówki, jak dla większości. Dla nas, Ady, Adriania i mnie, był wyjątkowy dlatego, że zaczęliśmy jeździć na mecze. Bo muszę nadmienić, że dzięki zamiłowania do siatkówki, zwłaszcza części męskiej tegoż sportu, wyodrębniła się nasza trójka – przodowników – kibiców!
Takim symbolicznym początkiem był Memoriał w Katowicach, kiedy zobaczyliśmy ich po raz pierwszy na żywo. Tych, których widywaliśmy tylko w telewizji, mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Zasmakowaliśmy prawdziwego kibicowania i ciągle było nam mało.
Gdy wróciliśmy po wakacjach, nasz pan nauczyciel od wf, obiecał nam, że w tym roku będziemy jeździć na mecze. I byliśmy zajebiście szczęśliwi. Problem tkwił tylko w tym, że nasz pan tylko mówił. Więc my musieliśmy zrobić resztę, co nam bardzo pasowało.
I w taki sposób, pojechaliśmy sobie w grudniu do Jastrzębia, pooglądać pomarańczowych jak gromią Ressovię i przy okazji zebrać autografy, a potem w styczniu do Kędzierzyna. Ten mecz natomiast był wyjątkowy. Dlaczego? Bo ZAKSA podejmowała Skrę Bełchatów – czyli żółto – czarnych mistrzów. NASZYCH mistrzów. Było to spełnienie naszych marzeń. I co z tego, że inni tego nie rozumieli? Dla nas było to naprawdę wielkie przeżycie. I mimo że cała hala kibicowała Kędzierzynowi, to my dopingowaliśmy swoich idoli. Choć może idol to złe słowo, przecież nie uważaliśmy ich za jakieś wzory postępowanie czy nadludzi. Nic w tym rodzaju. Oni byli dla as zwykłymi ludźmi, którzy osiągnęli szczyt dzięki swojej ciężkiej pracy.
Kiedy nasze życie układało się powoli, kiedy przeżyliśmy próbną maturę z biologii i chemii, uroił się w naszych głowach idealny plan. Wystarczyło tylko wdrożyć go w życie, wykonując kilka niezbyt skomplikowanych operacji. I o dziwo wszystko wyszło i wszystkie guziki były już pozapinane. Aż tu nagle, nasz profesor, zwyczajnie zdjął tą koszulę nie rozpinając guzików. On po prostu je wyrwał. I nie ma tutaj żadnych podtekstów, poza tym, że odwołał nasz wyjazd do Bełchatowa.
Nie wytoczył żadnych wielkich argumentów. Coś tam mamrotał pod nosem, ale jakoś nie mogłam się na tym skupić. Jakoś tak wyszło, że musiałam uspokoić Adriana.
***
Jak gdyby nigdy nic, wróciliśmy na matematykę do pana kochanego wychowawcy. I bez słowa usiedliśmy w ławkach. Ale w oczach kręciły się łzy. To z boku mogło wyglądać jak paranoja czy ukryta histeria, ale dla nas to było zwykłe zaprzepaszczenie marzeń. Tych największych – zobaczenia Skry na jej własnym podwórku, z tłumem żółto – czarnych kibiców. My mieliśmy być jednymi z nich.
Matematyka zupełnie nie wchodziła do głowy, z resztą inne przedmioty też. Byliśmy totalnie rozkojarzeni. Na przerwach siedzieliśmy wysłuchując relacji z kolejnych snów Kornelii czy korków, które dawał Paweł. I tak do znudzenia. W normalnej sytuacji, śmialibyśmy się jak głupi, ale teraz stać nas było tylko na lekki uśmiech i krótki komentarz. Intensywne myślenie zabijało naszą spontaniczność. Całkowicie i nieodwołanie. Aż chciało się wyjść i nie wracać.
Nie można było powiedzieć, że nie byliśmy źli, bo to zwyczajnie kłamstwo. Ada wyglądała na pierwszy rzut oka na opanowaną i obojętną, ale w środku przeklinała nauczyciela. Adrian, oparłszy się o ścianę i zamknąwszy oczy, zapewne obmyślał plan zemsty. A ja? No właśnie, co robiła w tym momencie Ida Nowakowska? Mimo goryczy i wielkiego żalu do niebios, po prostu powoli godziła się z losem, jak to miała w zwyczaju. Nie potrafiłam się zbuntować, zawsze dostosowywałam się do innych, bo sama nie miałam nic do zaoferowania, według mnie oczywiście. Inni tysiące razy mówili mi, że jestem wyjątkową dziewczyną, na co zawsze im odpowiadałam: „Tak, jestem wyjątkowa, bo nie jestem wyjątkowa.”
Po zakończonych lekcjach, ze zwieszonymi głowami, mijaliśmy innych ze zwieszonymi głowami. Widocznie fama o naszym nie – wyjeździe, rozeszła się już po szkole. Na to niestety nie mogliśmy nic poradzić. Jednak nie to było najgorsze. Jedna rzecz przebijała to o głowę. Mianowicie, oni uważali, że to my wszystko schrzaniliśmy. Inaczej zrozumieli naszego nauczyciela, jak zawsze z resztą. Bo jego każdy rozumiał inaczej, a to co naprawdę chciał powiedzieć, było wypadkową wszystkich wniosków wysnutych przez jego słuchaczy. Tylko, że niektórzy o tym nie wiedzieli. Nie wiedzieli o tym, że aby poznać prawidłowe przesłanie, trzeba znać wersję każdego. A oni naszej nie znali. Kropka. 
***


Na to wygląda, że zaczynamy tą historię powstałą dzięki inspiracji moich przyjaciół i wydarzeń, które miały miejsce - mam na myśli mecze w Jastrzębiu i Kędzierzynie, bo o Bełchatowie nie było na razie mowy. Mam nadzieję, że się Wam spodoba i będziecie prosić o więcej w najbliższym czasie. Mogę Was zapewnić, że ta historia nie jest jedyną w moim zasobie, a po niej przyjdzie jeszcze inna, prawdopodobnie lepsza i na pewno dłuższa od poprzedniej. 
Z pozdrowieniami, do przeczytania - Wiśnia :)