Zrobiło mi się słabo, bo właśnie usłyszałam coś, co chciało
zwalić mnie z nóg. Ale doszłam do wniosku, że nie powinnam tak sobie upadać.
Wpatrywałam się w to w Adriana, to w Adę, chcąc jakoś zrozumieć to, co
powiedział nam właśnie jeden z nauczycieli naszej szkoły. Nauczyciel ten
mianowicie był dla nas jednym z najlepszych i najbardziej przystępnych
nauczycieli w naszej szkole. A teraz wywinął nam taki numer! Nigdy bym się po
nim czegoś takiego nie spodziewała.
Gdy zatrzymałam wzrok na Adrianie, stwierdziłam, że muszę
natychmiast dojść do siebie, bo to, co zobaczyłam wywołało we mnie strach i to
wcale nie mały. Adrian, jak dotąd spokojny, szary człowiek, wyglądał, jakby
miał zamiar się rzucić na nauczyciela. I obawiałam się, że naprawdę może to
zrobić. Dlatego oderwałam się od ściany i popchnęłam go w kierunku drzwi.
Profesor mówił coś jeszcze do Ady, ale nie mogłam tego teraz słuchać, bo
musiałam jakoś odciągnąć naszego przyjaciela.
- I po co to zrobiłaś, co? Przynajmniej powiedziałbym mu, co
o tym myślę!
- Tak, a potem wyleciałbyś ze szkoły! Tego chcesz? Wiem, co
to dla ciebie znaczy, bo dla mnie tak samo jest to ważne! Ale musimy zachować
umiar!
- Przecież wszystko było już załatwione. Autobus, hotel,
bilety, ludzie zebrani! A on tak po prostu mówi nagle nie!
Tym razem to on podparł ścianę. Naprawdę było mu trudno, tak
samo jak mnie. Tylko że ja tego nie okazywałam, nie potrafiłam od tak wyrażać,
o czym myślę. Do tej pory uważałam, że Adrian też. A tu proszę, jakaż
niespodzianka!
Tylko my naprawdę staliśmy w tym momencie pod ścianą.
***
Pewnego słonecznego, gorącego dnia, podczas pierwszego dnia
liceum, poznałam Adriannę i Adriana. Na początku pomyślałam, że to jakiś żart,
te imiona. Ale to była rzeczywistość. I potem zaczęliśmy trzymać się razem. Z
każdym dniem wiedzieliśmy o sobie więcej, poznawaliśmy swoje zainteresowania.
Na pozór byliśmy kompletnie różni. Ja, ze swoim afro na głowie i brązowymi
oczami, Ada z całkowicie prostymi włosami, w okularach i Adrian – wysoka małpka
z niebieskimi oczami za soczewkami. Celowo użyłam słowa małpka – bo patrząc z
boku na to bytujące stworzenie, dochodziło się tylko do jednego wniosku.
Ale nasza paczka nie kończyła się tylko na naszej trójce!
Przecież był jeszcze egocentryczny i ekscentryczny Paweł, słodka i szczera
Kamila i największy mózg – Kornelia. Obraz dopełniało jeszcze wiele innych
osób, które nie były z nami już tak zżyte. Ogólnie mówiąc, nasza klasa, czyli
biol – chem 2009, była dość zgrana.
I tak się zgrywaliśmy przez jeden rok, potem przez drugi i
początek trzeciego, w wydarzenia najobfitszego. Trzeci rok nie był wyjątkowy
tylko pod względem matury czy studniówki, jak dla większości. Dla nas, Ady,
Adriania i mnie, był wyjątkowy dlatego, że zaczęliśmy jeździć na mecze. Bo
muszę nadmienić, że dzięki zamiłowania do siatkówki, zwłaszcza części męskiej
tegoż sportu, wyodrębniła się nasza trójka – przodowników – kibiców!
Takim symbolicznym początkiem był Memoriał w Katowicach,
kiedy zobaczyliśmy ich po raz pierwszy na żywo. Tych, których widywaliśmy tylko
w telewizji, mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Zasmakowaliśmy prawdziwego
kibicowania i ciągle było nam mało.
Gdy wróciliśmy po wakacjach, nasz pan nauczyciel od wf,
obiecał nam, że w tym roku będziemy jeździć na mecze. I byliśmy zajebiście
szczęśliwi. Problem tkwił tylko w tym, że nasz pan tylko mówił. Więc my
musieliśmy zrobić resztę, co nam bardzo pasowało.
I w taki sposób, pojechaliśmy sobie w grudniu do Jastrzębia,
pooglądać pomarańczowych jak gromią Ressovię i przy okazji zebrać autografy, a
potem w styczniu do Kędzierzyna. Ten mecz natomiast był wyjątkowy. Dlaczego? Bo
ZAKSA podejmowała Skrę Bełchatów – czyli żółto – czarnych mistrzów. NASZYCH
mistrzów. Było to spełnienie naszych marzeń. I co z tego, że inni tego nie
rozumieli? Dla nas było to naprawdę wielkie przeżycie. I mimo że cała hala
kibicowała Kędzierzynowi, to my dopingowaliśmy swoich idoli. Choć może idol to
złe słowo, przecież nie uważaliśmy ich za jakieś wzory postępowanie czy
nadludzi. Nic w tym rodzaju. Oni byli dla as zwykłymi ludźmi, którzy osiągnęli
szczyt dzięki swojej ciężkiej pracy.
Kiedy nasze życie układało się powoli, kiedy przeżyliśmy
próbną maturę z biologii i chemii, uroił się w naszych głowach idealny plan.
Wystarczyło tylko wdrożyć go w życie, wykonując kilka niezbyt skomplikowanych
operacji. I o dziwo wszystko wyszło i wszystkie guziki były już pozapinane. Aż
tu nagle, nasz profesor, zwyczajnie zdjął tą koszulę nie rozpinając guzików. On
po prostu je wyrwał. I nie ma tutaj żadnych podtekstów, poza tym, że odwołał
nasz wyjazd do Bełchatowa.
Nie wytoczył żadnych wielkich argumentów. Coś tam mamrotał
pod nosem, ale jakoś nie mogłam się na tym skupić. Jakoś tak wyszło, że
musiałam uspokoić Adriana.
***
Jak gdyby nigdy nic, wróciliśmy na matematykę do pana
kochanego wychowawcy. I bez słowa usiedliśmy w ławkach. Ale w oczach kręciły
się łzy. To z boku mogło wyglądać jak paranoja czy ukryta histeria, ale dla nas
to było zwykłe zaprzepaszczenie marzeń. Tych największych – zobaczenia Skry na
jej własnym podwórku, z tłumem żółto – czarnych kibiców. My mieliśmy być
jednymi z nich.
Matematyka zupełnie nie wchodziła do głowy, z resztą inne
przedmioty też. Byliśmy totalnie rozkojarzeni. Na przerwach siedzieliśmy
wysłuchując relacji z kolejnych snów Kornelii czy korków, które dawał Paweł. I
tak do znudzenia. W normalnej sytuacji, śmialibyśmy się jak głupi, ale teraz
stać nas było tylko na lekki uśmiech i krótki komentarz. Intensywne myślenie
zabijało naszą spontaniczność. Całkowicie i nieodwołanie. Aż chciało się wyjść
i nie wracać.
Nie można było powiedzieć, że nie byliśmy źli, bo to
zwyczajnie kłamstwo. Ada wyglądała na pierwszy rzut oka na opanowaną i
obojętną, ale w środku przeklinała nauczyciela. Adrian, oparłszy się o ścianę i
zamknąwszy oczy, zapewne obmyślał plan zemsty. A ja? No właśnie, co robiła w
tym momencie Ida Nowakowska? Mimo goryczy i wielkiego żalu do niebios, po
prostu powoli godziła się z losem, jak to miała w zwyczaju. Nie potrafiłam się
zbuntować, zawsze dostosowywałam się do innych, bo sama nie miałam nic do
zaoferowania, według mnie oczywiście. Inni tysiące razy mówili mi, że jestem
wyjątkową dziewczyną, na co zawsze im odpowiadałam: „Tak, jestem wyjątkowa, bo
nie jestem wyjątkowa.”
Po zakończonych lekcjach, ze zwieszonymi głowami, mijaliśmy
innych ze zwieszonymi głowami. Widocznie fama o naszym nie – wyjeździe,
rozeszła się już po szkole. Na to niestety nie mogliśmy nic poradzić. Jednak
nie to było najgorsze. Jedna rzecz przebijała to o głowę. Mianowicie, oni
uważali, że to my wszystko schrzaniliśmy. Inaczej zrozumieli naszego
nauczyciela, jak zawsze z resztą. Bo jego każdy rozumiał inaczej, a to co
naprawdę chciał powiedzieć, było wypadkową wszystkich wniosków wysnutych przez
jego słuchaczy. Tylko, że niektórzy o tym nie wiedzieli. Nie wiedzieli o tym,
że aby poznać prawidłowe przesłanie, trzeba znać wersję każdego. A oni naszej
nie znali. Kropka.
***
Na to wygląda, że zaczynamy tą historię powstałą dzięki inspiracji moich przyjaciół i wydarzeń, które miały miejsce - mam na myśli mecze w Jastrzębiu i Kędzierzynie, bo o Bełchatowie nie było na razie mowy. Mam nadzieję, że się Wam spodoba i będziecie prosić o więcej w najbliższym czasie. Mogę Was zapewnić, że ta historia nie jest jedyną w moim zasobie, a po niej przyjdzie jeszcze inna, prawdopodobnie lepsza i na pewno dłuższa od poprzedniej.
Z pozdrowieniami, do przeczytania - Wiśnia :)
Fajnie się zaczyna. Bardzo mi się podoba. Ciekawe co takiego było tym marzeniem trójki i co wymyślił ten profesor. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Zapraszam do mnie na
siedem-mil-do-nieba.blog.onet.pl
walka-z-samotnoscia.blog.onet.pl
Jest naprawdę bardzo fajnie. Czekam na dalsze odcinki...
OdpowiedzUsuń