piątek, 29 czerwca 2012

Pięć, czyli jak fajnie jest spełniać marzenia.


Wujek wysadził nas przed Galerią Krakowską i życzył dobrej zabawy. Przypomniałam mu jeszcze raz, żeby nas nie wydał, po czym jeszcze raz przysiągł wierność naszym planom. Pomachaliśmy mu na pożegnanie i weszliśmy do galerii.
- Zostało pół godziny. Na pewno znajdziecie drogę?
- Oczywiście, przecież nie jesteśmy tu pierwszy raz.
No tak, za pierwszym razem, gdy byłyśmy same z Adą, krążyłyśmy dość długo, bo omijałyśmy dobre przejście. Jednak kiedy znalazłyśmy się w końcu na dworcu, powiedziałyśmy sobie, że następnym razem trafimy bez problemu. Ludzie obecni wtedy na dolnej płycie dworca autobusowego, będą nas pamiętać chyba do końca życia. Powiem tylko tyle, że nasza radość z dojścia do celu, była co najmniej taka, jakbyśmy błądziły kilka dni po pustyni, szukając czegoś do picia i nagle znaleźli oazę. Było na co popatrzeć.
Ale tym razem naprawdę trafiłyśmy bez problemu. Przeprowadziłyśmy Adriana przez wszystkie zasadzki, w postaci pani sprzedającej precelki czy spacerujących ochroniarzy, zagubionych podróżnych, którzy zasłaniali wszelakie przejścia. Dotarliśmy bezpiecznie na dworzec autobusowy, skąd było jak rzut beretem na PKP. Maszerowaliśmy dzielnie z plecakami przez korytarz, kiedy nagle pojawił się mały problem.
- Adrian, z którego peronu odjeżdża ten pociąg?
- Z drugiego.
 - Z drugiego mówisz…. – zatrzymałam się przed wejściem na drugi peron, które akurat dzisiaj było zamknięte. Wszystkie inne były otwarte, ale nasze było zamknięte. Tupnęłam nogą, czytając komunikat.
- Wygląda na to, że będziemy musieli wyjechać tam windą.
Ada szła kawałek za nami, machając do nas preclami. Mówiła coś, ale nie mogliśmy usłyszeć co, ponieważ coś okropnie wyło i dawało się nam porozumieć.
- A co złego jest w windzie?
- Słyszysz ten bardzo głośny dźwięk?
- Nie da się go nie słyszeć. Ma coś wspólnego z windą?
- Tak, to dźwięk windy stojącej między podziemiem a peronem.
- No to mamy problem.
Ada doszła do nas i wręczyła każdemu po obwarzanku. Powiedzieliśmy jej, jak się mają sprawy. Moje tupnięcie przy jej reakcji to była kropla w morzu. Ada zrzuciła plecak na ziemię i bojowym krokiem podeszła do jednego z okienek. Ku niezadowoleniu turystów, wepchała się do kolejki i zaczęła mówić bardzo podniesionym tonem do pani bileterki. Choć dodam, że ten podniesiony ton, był naprawdę bardzo, bardzo podniesiony.
Przerażona pani bileterka zadzwoniła do kogoś z obsługi technicznej i już trzy minuty później, pan w zółtej kamizelce przybył z odsieczą. Ściągnął zaciętą windę i wywiózł nas bezpiecznie na peron numer dwa. Ada grzecznie podziękowała panu i pomachała mu jak odjeżdżał.
Odetchnęliśmy z ulgą. Nasz pociąg właśnie wjeżdżał na stację. Stanęliśmy obok innych ludzi czekających na ten pociąg. Zaczęliśmy się śmiać. Trochę dziwnie to wyglądało. Bo z czego może śmiać się troje młodych ludzi przy krawędzi peronu numer dwa na stacji Kraków Główny?
Nie, nie z Adriana. Z perspektywy nadchodzącej wielkimi krokami przygody!
***
 Po sprawdzeniu biletów przez pana w śmiesznej, niebieskiej czapeczce (nie wiedziałam, że takie jeszcze noszą) zajęliśmy swoje miejsca. W wagonie było mnóstwo ludzi, krążących w poszukiwaniu swoich miejsc. Całe szczęście, że nie byliśmy tak zabiegani jak oni. Kręcili się, mruczeli coś pod nosem. W pewnym momencie nawet jeden pan, dość przystojny próbował wmówić mi, że siedzę na jego miejscu. Spojrzałam na niego zdziwiona i pokazałam numer na siedzeniu. Pomyliła się biedakowi kolejność, ja siedziałam na miejscu dwunastym a on szukał dwudziestego pierwszego. A wsiadając do tego pociągu, myślałam, że nic mnie już nie zdziwi. Bo samo to, że jedziemy na ten mecz, było zaskoczeniem.
Uśmiechnięci od ucha do ucha, przyglądaliśmy się pewnej pani, która zarezerwowała miejsce obok. Chyba zauważyła, że się jej przyglądamy. Uśmiechnęła się do nas i usiadła obok Ady. Pierwotnie na tym miejscu miałam siedzieć ja, ale że jak Ada tak i Adrian chcieli miejsce przy oknie, to musiałam ustąpić. Pani wyciągnęła z torby jakąś dużą książkę i pogrążyła się w lekturze.
A my jakoś spoważnieliśmy. Tak, potrafimy być poważni, tylko nie zawsze nam to wychodzi. Tym razem się nam udało. Ada myślała o czymś przyjemnym, patrząc w okno. Uśmiechała się, co jakiś czas pisała smsy, zapewne do Kamili. Wyciągnęłam odtwarzacz z plecaka i włączyłam coś przyjemnego dla ucha – 30 Second to Mars – z rozmarzonym uśmiechem na twarzy. Wszystko jak dotąd układało się idealnie, zmierzaliśmy wytrwale do bełchatowskiego celu. Z drugiej strony było mi trochę żal, że mogliśmy pojechać tylko my. Było to trochę nie fair w stosunku do naszych znajomych. Tamte dwa wyjazdy na mecze wykrystalizowały pewien skład, w pewnym sensie mecze stały się opcją tylko dla wybranych. A teraz mieliśmy formę all inclusive.
Gdy przymknęłam na chwilę oczy, odezwał się głos, przypominający, że ostatnio mało spałam. Teraz, gdy większość emocji trochę przygasła, poczułam się senna. Wyłożyłam się wygodnie na fotelu i wsłuchując się w głos wokalisty powoli odpływałam. Mruknęłam niezadowolona, gdy poczułam jak coś się obok mnie wierci. Co było jak najbardziej normalne, kiedy siedział obok mnie Adrian. To jeszcze nic, dosłownie sekundę później wyjął mi jedną słuchawkę z lewego ucha. Zmusiło mnie to otworzyć jedno oko i sprawdzić co jest grane. Uśmiechnięta małpka patrzyła na mnie i pokazała mi, że mogę się oprzeć na jego ramieniu. Co wcale takie złe nie było. Zauważyłam też, że Ada wyciągnęła się na siedzeniu tak, że oparła nogi na siedzeniu Adriana.
To z boku wyglądało na niezbyt wygodną konfiguracją, ciekawe co sobie pomyślała ta pani, która siedziała obok nas. A rzeczywistości było nam całkiem wygodnie. I miło.  
***
- Jesteśmy w Łodzi. I co dalej, wielki przewodniku?
Postawiliśmy nogi na zimnym i śliskim łódzkim dworcu. Podróżni mijali nas, doskonale znając swój cel. My też go znaliśmy, tylko mieliśmy problem ze znalezieniem do niego celu.
- Małpko przyjaźniej brzmiało…
Adrian zachował się jakby nie usłyszał słów Ady. A ja zareagowałam jak najbardziej poprawnie, zwyczajnie zaczęłam się śmiać. Ada szturchnęła mnie i wskazała ręką na Adriana. Z bardzo poważną miną, rozglądał się wokoło, aż w końcu natrafił chyba na coś ciekawego. Kazał nam zaczekać i sam zniknął. Protestowałyśmy, ale zdało się to na nic. Adrian poszedł sam, twierdząc, że tak krócej mu zejdzie.
I najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że miał rację. Nasza małpka naprawdę miała rację. Wrócił może po dziesięciu minutach, z nowymi biletami w ręce i jeszcze z ciepłą herbatą. Pozostało nam rozłożyć ramiona z miłej bezradności i wypić herbatę.
Nasz kolejny pociąg odjeżdżał z Łodzi za godzinę, więc mogliśmy się trochę rozejrzeć. Weszliśmy do kilku sklepów, w tym do papierniczego i kupiliśmy potrzebne rzeczy do transparentu. Nie było tego dużo, mieliśmy jedną rzecz z głowy. Wyspani, zwarci i gotowi obserwowaliśmy przechodzących ludzi i piliśmy herbatę. Oprócz tego, musiałyśmy jakoś z temperować wyniosłość Adriana. Po tym jak przyszedł z tymi biletami, chodził dumny, wypinając pierś do przodu.
- Oj tam, oj tam tylko drogę znalazłeś. My też byśmy znalazły.
- Ale zniżki na bilety byście nie dostały!
Nie miałam już odwagi się więcej odezwać.
***
Wsiedliśmy do tego pociągu, nawet czystego jak się okazało. Zajęliśmy miejsca w pierwszym lepszym przedziale wagon klasy drugiej. Nie byliśmy zmęczeni. Przespaliśmy prawie całą drogę do Łodzi, więc mieliśmy nockę z głowy. Ada skupiona, kombinowała coś nad tekstem na transparent, przynajmniej miała jakieś zajęcie. Adrian na korytarzu konwersował z jakimś gościem, śmiali się, jak starzy dobrzy przyjaciele. Nie wnikałam jakoś szczególnie głęboko, kim jest ten nieznajomy, czasem tylko zerkałam przed drzwi.
I jakieś pięć minut później, kiedy pan nieznajomy wszedł do naszego przedziału, zrozumiałam swój błąd. Bardzo, bardzo wielki błąd. Oprócz tego nasuwało mi się tylko jedno pytanie.
- To Paweł Zatorski jeździ pociągami?
***
Ada oderwała się od kartki i z zaskoczenia upuściła długopis, który zgrabnie potoczył się pod siedzenie. Wyglądało na to, że na tym etapie musiała przerwać twórczość artystyczną, bo był to nasz ostatni długopis.
- Na twoim miejscu wybrałabym inny środek transportu. Wiesz, dzisiaj z PKP nigdy nic nie wiadomo. Mogą na przykład ukraść trakcje na odcinku Łódź Bełchatów czy pociąg będzie spóźniony, bardzo spóźniony.
- Dlatego jadę dzisiaj, a nie jutro. Pociągi nie są przepełnione jak autobusy. I podróż jest spokojna, mało fanów jeździ pociągami.
Nastąpiła chwila ciszy, która następnie została przerwana przez złowieszczy śmiech Ady. Paweł spojrzał na mnie, potem na Adriana pytającym wzrokiem. Wyglądał na trochę wystraszonego, jakby się bał, że się na niego zaraz rzucimy. Ale bez przesady, przecież to był tylko Paweł Zatorski – normalny człowiek! Polak! Co innego, gdyby jechał z nami na przykład Michał Winiarski….. Żarcik taki. Zdjęłam swój plecak z półki i zaczęłam przeszukiwać wnętrze. Musiałam dokopać się do samego dna, bo tam przecież się chowa najcenniejsze rzeczy.
Nie, nie szukałam pieniędzy. Szukałam bełchatowskiego szalika!
Gdy zadowolona wyciągnęłam małą siateczkę, Paweł był jeszcze bardziej przerażony. Adrian natomiast, z tego pawłowego napięcia, starał się zachować powagę. I, o zgrozo, mu wychodziło. Ja, spokojnie i powoli, wyciągnęłam z reklamówki zawiniątko.
- Wiesz, co do tych kibiców, to też się mylisz. Tylko proszę cię, nie bój się tak, bo nie jesteśmy tacy straszni. Nie zrobimy ci krzywdy. Nawet nie poprosimy o autograf, bo aktualnie nie mamy przy sobie długopisu.
Paweł jakby odetchnął z ulgą, gdy Adrian poklepał go po plecach. Biedak, naprawdę się wystraszył. Schowałam szalik z powrotem do plecaka i zaprosiłam szanownego gościa, żeby przeniósł się do naszego przedziału. Czym przedział bogaty, tym rady!
Opowiedzieliśmy młodemu libero wszystko od początku. Jak zaplanowaliśmy ten  wyjazd, że wszystko już było gotowe, kiedy nasz nauczyciel go odwołał. I jak to się stało, że jedziemy z nim w tym przedziale wagonu pociągu Łódź – Bełchatów. Paweł wysłuchał nas z zaciekawieniem i dezaprobatą dla zachowania naszego nauczyciela.
- Rzeczywiście was nieźle załatwił. Ale myślę, że ja i mój klub możemy wam to jakoś wynagrodzić. Co wy na to?
Ale jaja! Tego tośmy się w ogóle nie spodziewali. Ada popatrzyła na Pawła podejrzliwie, Adrian po prostu usiadł, a ja znowu nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Jakby mi mowę odjęło.
- Drogi Pawle, a co masz na myśli?
Zatorski przybrał minę pokerzysty i z założonymi rękami wygłosił definicję ‘bełchatowskiego’ wynagrodzenia.
- Na początek koszulki z autografami zawodników i wspólne zdjęcie. Myślę, że bez problemu zgodzą się także na pojedyncze zdjęcia. Potem powiedzmy, namówimy pana Swędrowskiego na krótkie oświadczenie i pozdrowienia dla waszego nauczyciela. I z racji tego, że miał to być wyjazd szkolny, to zorganizujemy kolejny. Może tym razem na Ligę Mistrzów?
Ja. Ciesz. Pierdziele. Adrian o mało nie spadł z siedzenia, na szczęście Ada zdążyła go złapać. Ona sama nie była mniej zdziwiona, więc gdy go złapała, to spadli oboje. A ja ze wzruszeniem w oczach, z racji tego, że siedziałam najbliżej Pawła, przytuliłam go mocno i ucałowałam w obydwa policzki. Nie powiem, że nie był zdziwiony moją reakcją. Ale co innego można zrobić, jeżeli ktoś oferuje ci gwiazdkę z nieba?
- Paweł zostałeś zaszczycony, Idę bardzo rzadko stać na taką spontaniczność. Zostałeś wpisany na karty historii.
- Powiedziała nasza małpka, która w akcie spontaniczności spadła z siedzenia.  – taka już natura Ady, że nie mogła powstrzymać się od kąśliwego komentarza w stosunku do Adriana.
- A tak na poważnie, to naprawdę jesteśmy ci wdzięczni. To wiele dla nas znaczy. I myślę, że te dwa dni zapamiętamy do końca życia.
- Fajnie jest spełnić czyjeś marzenia. 
***


Boże, wreszcie mogę odetchnąć, bo znam wyniki matur. Choć może nie do końca, bo jeszcze czeka nas rekrutacja... Ale cóż, przeżyjemy! Prezentuję Wam odcineczek piąty, który dedykuję komentującej Pani zakochanej w Adrianie na zabój xD Pozdrawiam gorąco! 

sobota, 23 czerwca 2012

Cztery, czyli wtajemniczenie i babska solidarność.


Wiedziałam, że to wszystko idzie za dobrze. Po prostu czułam, że coś się musi stać. Noc minęła całkiem spokojnie, nawet udało mi się usnąć i zapomnieć na chwilę o tym podekscytowaniu. Wstałam rano wypoczęta, zjadłam śniadanie i dopakowałam potrzebne rzeczy, których nie spakowałam wcześniej. Aż tu nagle dzwonek do drzwi. Nie wiedziałam, kogo niesie wcześnie rano. Tata mnie ubiegł i otworzył drzwi. Ku mojemu zdziwieniu ukazał mi się wujek Zbyszek z jajkami. Z mnóstwem jajek. „Żeby tylko nie chciał mnie podwieźć! Błagam”
- O, Zbysiu jesteś już. Iduniu ty już jedziesz do Kamili?
- Tak, mamo. Umówiłam się z Adrianem w mieście, jedziemy razem.
- Aha. To może wujek was podrzuci, przecież to po drodze.
Pozostała mi tylko nadzieja na to, że nie zauważyli w oczach mojego przerażenia. Boże, dlaczego dzisiaj go tu przysłałeś! Nie mogłeś go przysłać w jakiś inny dzień?! Zaczęłam lekko panikować. Bo co ja powiem wujkowi? Przecież obiecałam, że nikomu nie powiem o naszej eskapadzie.
Oczywiście wujek nie chciał słuchać żadnej odmowy i musiałam wsiąść z nim do tego piekielnego samochodu.
- Gdzie mieliście się spotkać z Adrianem?
- Ale wujku, my naprawdę pojedziemy busem, to nie jest daleko…
- Nie ma mowy. To gdzie mam jechać?
- Na postój taksówek… Ale wujku my naprawdę pojedziemy sami!
- Przestań marudzić, jedziemy po Adriana!
- Ale wujku nie możemy z tobą jechać, bo nie jedziemy do Kamili!
Aż się uniosłam. Nie wiedziałam, że można wyprodukować tak upartych ludzi jak wujek Zbyszek. Jak krzyknęłam, on z wrażenia się zatrzymał. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, opartą na siedzeniu i wpatrującą się w niego błagalnymi oczami.
- To gdzie jedziecie? I dlaczego nie powiedzieliście rodzicom? Bo wnioskuję, że jego rodzice też nic nie wiedzą.
- To zależy, czy powiesz rodzicom.
Popatrzyłam na niego jeszcze bardziej błagalnym wzrokiem, mając nadzieję, że stanie jak zawsze po mojej stronie. Bo muszę napisać, że wujek Zbyszek zawsze mnie popierał! Mnie i moje plany!
- Nie powiem im. Mów, gdzie was niesie.
- Ale obiecujesz, że nie piśniesz ani słówka?
- Przyrzekam! Mów.
- Jedziemy do Bełchatowa. Sami. Ja, Adrian i Ada. O dwunastej mamy pociąg z Krakowa do Łodzi. Mamy nawet bilety zarezerwowane, pierwszą klasę. I hotel w Bełchatowie. I błagam cię nic nie mów rodzicom, bo będzie po mnie!
- To trzeba było tak od razu mówić. Zawiozę was do tego Krakowa. Tylko mi autograf Winiarskiego masz przywieź!
- Tak jest szefie! Poważnie nas zawieziesz? Co powiesz cioci?
- Że mnie z pracy wezwali.
- Normalnie cię kocham!
- Dobra, dobra. Uprzedź Adę. Ją też zabierzemy.
Gdy podjechaliśmy na postój, od razu wypatrzyłam Adriana. Stał w umówionym miejscu i się rozglądał. Nie dzwoniłam do niego, stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby. Gdy zobaczył mnie w samochodzie wujka, aż zbladł na twarzy i o mało nie upuścił plecaka. Dałam mu znak, żeby podszedł do samochodu i wsiadł do środka.
- Nie miałam wyjścia, musiałam powiedzieć wujkowi. Zawiezie nas do Krakowa.
- A co z rodzicami?
- Nie martw się, nikomu nic nie powiem. Ida zna warunki.
- Jakie warunki?
- Mam mu przywieźć autograf Winiarskiego i jesteśmy kwita.
Adrian odetchnął z ulgą i rozparł się na tylnym siedzeniu. Naprawdę się wystraszył, chyba pierwszy raz się czegoś tak bał. A ja, nawiasem mówiąc, miałam z niego niezłą uciechę…
Po drodze zgarnęliśmy Adę. Ona bynajmniej nie była wystraszona, rozpierała ją pozytywna energia. Zapakowała plecak do bagażnika i mogliśmy spokojnie ruszać w kierunku Krakowa. Wujek dopytywał się o szczegóły naszej podróży, o hotel, w którym się zatrzymamy. Adrian odpowiedział na wszystkie jego pytania, po czym wujek odparł, że możemy bez żadnego wahania pojechać z nim na koniec świata. Obie z Adą wybuchłyśmy śmiechem, bo doskonale wiedziałyśmy jaki jest Adrian. I na pewno na koniec świata byśmy z nim nie pojechały. Pan Małpka popatrzyła to na jedną, to na drugą. Wyglądał jak zawsze, czyli jakby szukał ciętej riposty. Jednak my dwie wiedziałyśmy, że takowa z jego ust nie padnie.
- Tak, śmiejcie się, śmiejcie. Ale ja wam zaraz coś pokażę!
- Co takiego?
- Aaaa, ciekawość zżera, co? A folder hotelu, w którym się zatrzymamy.
Pogrzebał chwilę w plecaku i wyciągnął z niego jakąś pomiętą ulotkę i podał ją Adzie. W samochodzie zapadła cisza, wszyscy byli ciekawi tego ‘rewelacyjnego’ hotelu. A Ada trzymała tą ulotkę i uparcie się w nią wpatrywała.
- Ada, no daj tą kartkę w końcu!
Wyrwałam jej ten folder z ręki i sama zaczęłam czytać.
- Ja ciesz pierdziele! Adrian, czyś ty zwariował?!
***
- I co? Zaskoczyłem?
- W życiu nie pomyślałabym, że zarezerwujesz nam pokoje w czterogwiazdkowym hotelu! Ty chcesz nas z torbami puścić, jak Boga kocham!
Brakowało mi słów, żeby określić to, co zrobił i kompletnie nie wiedziałam, czy mam się z tego cieszyć czy martwić. Jednego byłam pewna, mój budżet przez ten weekend zostanie dość mocno nadszarpnięty. I chyba zaczynałam się bać, bo mógł wymyślić coś jeszcze. Nigdy nie wiadomo, co on sobie w tej swojej główce myśli.
- Ida, wrzuć na luz. Przecież mówiłem ci, że to będzie rozsądna cena.
- Wiesz, co? Może lepiej mi nic nie mów. Nie chcę sobie psuć tego cudownego dnia.
Ada przysłuchiwała się naszej rozmowie, widocznie tak jak ja, nie wiedziała co powiedzieć. Patrzyła tylko swoimi oczkami to na mnie, to na Adriana. Nawet czasem wznosiła głowę w niebiosa. Wszystko bez słowa. Rzuciłam w nią chusteczkami.
- Powiedz coś, no. Przynajmniej będę mieć kogoś po swojej stronie. Babska solidarność?
Przepraszająco spojrzała na Adriana, po czym poparła moją opinię. Alleluja! Nasz przyjaciel, jak zawsze w takich momentach, zamilknął i zaczął coś knuć. Ale wiedział, że i tak nie ma nic do gadania, cokolwiek by nie wymyślił. W końcu byłyśmy dwie, a on tylko jeden!
W akcie obrazy majestatu, nie odzywał się przez resztę drogi. Patrzył sobie przez okno, podziwiając korki na Zakopiance. Ja bynajmniej nie widziałam w tym nic pięknego, ale jak to mówią – na bezrybiu i rak ryba. On sobie patrzył, ja rozmawiałam z Adą.
- Zrobimy jakiś mały transparencik, dotyczący naszego pana nauczyciela? Wyrażający satysfakcję, że mimo to, że mieliśmy nie jechać, to i tak będziemy na meczu?
- Czy ja wiem? Ostatecznie przecież go lubimy….
- Ida, pomyśl sobie, jak by nas potem traktował! Z szacunkiem! I już nie odwołałby żadnego wyjazdu, bo bał by się, że narobimy mu wstydu.
- Aby zadziałało, to musi to zobaczyć w telewizji, więc musiałybyśmy jakoś dać mu znać, żeby oglądał. A do tego robić niestworzone rzeczy na trybunach, żeby kamera nas ujęła…. Ale to będzie akurat fajne.
- Czyli musimy się rozejrzeć za czymś, co by nam się przydało. Ale w Krakowie chyba nie zdążymy. Z resztą, mogłybyśmy się zgubić i spóźnić na pociąg. Najlepszym rozwiązaniem będzie Bełchatów.
- Tylko mi się w tym Bełchatowie nie zgubcie!
- Nie martw się wujku, przecież mamy prywatne gps w postaci Adriana – mrugnęłam do Ady, chciałam, żeby podłapała wątek. Na szczęście znałyśmy się na tyle, że zrozumiała o co mi chodziło.
- Z tym jego urokiem osobistym, to każda kobieta wskaże mu drogę!
Musiałam się mocno hamować, żeby nie wybuchnąć śmiechem i wszystkiego nie zepsuć. I poskutkowało. Adrian uśmiechnął się pod nosem i w końcu odwrócił wzrok od szyby. Z założonymi rękami i zadowolonym wyrazem twarzy rozparł się na tylnym siedzeniu.
- Widzi pan, jak sobie je wytresowałem? Wystarczy tylko nie zwracać na nie uwagi i proszę!
Po tych słowach został zdzielony w głowę przez Adę, a ja rzuciłam w niego butelką z Tymbarkiem. Już nie pokusił się o podobne słowa, w rzeczywistości bał się z nami zadzierać. I takiego go lubiłyśmy. Potulnego, spokojnego, baranka – Adrianka. A jak zdarzyły mu się jakieś wygłupy, to wystarczyło jedno spojrzenie i wszystko wracało do normy. 
***

Witam w kolejną sobotę, prezentując Wam kolejną część :) Jestem meeeeeeeeeeega szczęśliwa i dumna z naszych siatkarzy za niedzielny bój z Brazylią, która już nie jest tak wielka jak była wcześniej. Teraz to my jesteśmy wielcy i to my "tworzymy grupę śmierci" ^^ Pozdrawiam, Wiśnia.

sobota, 16 czerwca 2012

Trzy, czyli dopracowanie tajnego planu.


Tak jak mówiłam, poszłam na zakupy. Musiałam kupić coś do jedzenia, do picia na drogę. Potem skoczyłam do bankomatu, żeby wypłacić pieniądze na wyjazd, przecież nie mogłam poprosić o to rodziców.
Wcale nie czułam się śpiąca, wręcz rozpierała mnie energia, jak najbardziej pozytywna. Pogoda też mi sprzyjała, świeciło słońce, w nocy spadło mnóstwo śniegu. Szłam powoli, próbując się dodzwonić do Kamili. Bałam się dzwonić z domu, żeby rodzice nie usłyszeli, o czym z nią rozmawiam. Jednak ta jak na złość nie odbierała. Krążyłam po osiedlu i wybierałam numer raz za razem, aż w końcu za –nastym razem odebrała.
- Halo?
Nie pomyślałam, że w tak piękny, sobotni dzień, może spać dłużej niż do dziewiątej. A Kamila była osobą do tego zdolną.
- Przepraszam, że cię obudziłam, ale to naprawdę ważne.
- Stało się coś?
- Powiedzmy, że tak. Potrzebuję, a właściwie potrzebujemy twojej pomocy.
- To mów o co chodzi.
- Wiesz, że nasz nauczyciel odwołał wyjazd do Bełchatowa, prawda?
- Mówiliście wczoraj, ale co z związku z tym?
- Pojedziemy tam sami, pociągiem. Twoja pomoc polega na tym, żebyś kryła nas przez dwa dni, bo musimy tam nocować.
- I tylko dlatego budzisz mnie przed dziewiątą?
- No tak. To znaczy, że się zgadzasz?
- Oczywiście, że tak. Przyjeżdżacie do mnie na dwa dni, zrobimy sobie dłuższą imprezę, pooglądamy filmy. Jakby któryś z waszych rodziców dzwonił do domu, to będę mówić, że zaraz oddzwonicie i wtedy zaraz do was dzwonię i mówię jaka jest sytuacja, pasuje?
- Jasne! Będziemy ci dozgonnie wdzięczni! Dobranoc!
Byłam tak podekscytowana, że o mało nie poślizgnęłam się na chodniku, co zwróciło uwagę ludzi z przystanku. Speszona wzruszyłam ramionami, pomachałam im i poszłam dalej. Tym razem zaczęłam dzwonić do Ady. Ta w przeciwieństwie do Kamili odebrała za pierwszym razem.
- Czy ty wiesz, co ten idiota znowu wymyślił? Dzwonił do mnie w nocy, kiedy normalni ludzie śpią i chciał mnie poinformować o swoim genialnym pomyśle!
- Tak, wiem, bo do mnie też dzwonił. I nawiasem mówiąc to ten pomysł rzeczywiście jest genialny.
- I ty z nim rozmawiałaś? O tej porze?
- Nie spałam. A Adrian chciał ci powiedzieć, że jednak pojedziemy do Bełchatowa. I co więcej, będziemy nocować dwie noce w hotelu w mieście. Najlepsze jest to, że pojedziemy sami, tylko nasza trójka.
- Czekaj, czekaj…. Ale przecież mnie matka nie puści.
- A do Kamili cię puści?
W tym momencie po drugiej stronie zaległa chwilowa cisza, co oznaczało, że Ada się nad czymś gwałtownie namyśla. Potem można było usłyszeć tylko złowieszczy śmiech, co oznaczało, że załapała. Co mnie bardzo ucieszyło, bo było mi już naprawdę zimno i chciałam wracać do domu.
- Rozmawiałaś już z nią?
- Tak, zgodziła się. Więc zaopatruj się w ciepłe ciuchy, prowiant na drogę i fundusze. Aha, Adrian mówił, że jego wujek wynegocjował jakąś przystępną cenę noclegu.
- Super. Zdzwaniamy się wieczorem i mówisz mi co i jak?
- Jasne, a teraz wybacz, ale kończę, bo jest mi okropnie zimno!
Rozłączyłam się i szybko pobiegłam do domu, by zrobić sobie ciepłej herbaty. Wpadłam do domu, trzaskając za sobą drzwiami i od razu popędziłam do kuchni. Tata patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, gdy drżącymi rękami wstawiałam wodę na herbatę.
- Miałaś iść tylko do sklepu, czemu cię tak długo nie było?
- Musiałam coś dla Kamili załatwić, prosiła mnie. A propos, Kamila zaprosiła mnie do siebie jutro, żebym została przez dwa dni u niej. Robi taką małą imprezę. Będzie też Ada, Adrian mówił, że też wpadnie. Mogę do niej jechać?
- Jasne. Tylko powiedz mamie, bo mogę zapomnieć.
Oł yeah! Jak na razie wszystko idzie jak po maśle. Poprosiłam tatę, żeby zalał mi herbatę, a ja tymczasem poszłam się przebrać. Zostawiłam kupione rzeczy w swoim pokoju, pieniądze schowałam do portfela i włożyłam go do plecaka. Następnie włożyłam jeszcze kilka innych rzeczy, niezbędnych i potrzebnych na ‘imprezę u Kamili’. Zadowolona chciałam wyjść z pokoju i napić się w końcu gorącej herbaty, jednak nie było mi to dane. Mój telefon rozdzwonił się jak szalony, tym razem Adrian chciał przekazać mi jakieś pozytywne wieści. Odrzuciłam połączenie i wysłałam mu smsa, żeby zadzwonił za pięć minut. Pozostało mi z powrotem przebrać się w ciepłe ciuchy.
- Tato, ja wyjdę z Majką na spacer, dobrze?
- Ale przecież ledwie wróciłaś. Ja mogę z nią wyjść jeżeli chcesz
- Nie, tato. Czuję, że muszę jeszcze świeżym powietrzem pooddychać.
I koniec gadania. Zapięłam Majkę w uprząż i wyszłam z domu. Zadowolony jamnik biegał wokół mnie, skakał do rowerzystów i szczekał na inne pieski, a ja musiałam zniknąć rodzicom z pola widzenia. Modliłam się tylko, żeby Adrian zadzwonił jak najwcześniej, bo nie chciałam znowu marznąć. Gdy poczułam wibracje telefonu w kieszeni, jak najszybciej się do niego dokopałam i odebrałam.
- Możesz mówić, teren czysty.
- Jutro o 12.10 mamy pociąg z Krakowa. Z Łodzi jest dużo połączeń do Bełchatowa, więc powinniśmy się znaleźć na miejscu pod wieczór. A z powrotem to zobaczymy na miejscu. Bilety już zarezerwowałem, więc nie macie się co martwić. Pojedziemy sobie do Łodzi pierwszą klasą. Rozmawiałaś z Adą?
- Tak, dzwoniłam do niej. Z łaski swojej, wyślij jej sms czy zadzwoń odnośnie jutrzejszego dnia. Bo jest strasznie zimno i nie za bardzo uśmiecha mi się znowu wychodzić  z domu.
- O czym ty mówisz?
- Po prostu do niej zadzwoń, ok?
- Dobra, pa.
Zmarznięta po raz drugi tego sobotniego przedpołudnia, zaciągnęłam niezadowoloną Majkę do domu. Piesek, gdy tylko zdjęłam smycz, odwrócił się do mnie ogonem i poszedł łasić do mamy.
- Słyszałam, że wybierasz się do Kamili jutro?
- Tak. Tata ci mówił? Mam zostać na dwa dni.
- Tak, powiedział. Ale na dwa dni? Nie za długo?
- Mamo, Ada też zostaje na dwa dni. Przecież nic się nam nie stanie.
- No dobrze. Ale masz dzwonić co jakiś czas, dobrze?
- Będę dzwonić, jak zawsze. A mogłabyś mi zrobić herbatę? Bo tamta już chyba wystygła…
***

I oto mamy trzeci odcinek, Wiśnia melduje się na posterunku! :)
Dziękuje za komentarze pod ostatnim wpisem, liczę na więcej, w ten sposób wiem, że Wam się podoba :) Wczoraj byłam pod wielki wrażeniem fińskich kibiców, że szanowali przeciwnika i nie gwizdali na naszych siatkarzy, no i oczywiście Kanadyjczyków, którym udało się urwać tej jeden punkcik :) Mam nadzieję, że panom siatkarzom jak i panom piłkarzom pójdzie dzisiaj świetnie. Jednak najważniejszy jutrzejszy mecz z (nie tak wielką już) Brazylią. Trzymamy kciuki!

niedziela, 10 czerwca 2012

Dwa, czyli telefon z dobrymi nowinami o nieludzkiej porze.


Ten dzień dla mnie stał się jeszcze bardziej okropny, jak przyszłam do domu. Ja, głupia, miałam nadzieję, że limit złych nowin na te dwanaście godzin został już wyczerpany. I po raz trzeci się rozczarowałam.
- Mamo, czy ty chcesz mi właśnie powiedzieć, że w tym roku nie pojedziemy na wakacje?
- W pewnym sensie tak, bo właściwie nie pojedziemy. Przynajmniej ja, ty i tata.
- Czyli w ogóle nie pojedziemy?
- Tak jakoś wyszło, kochanie.
I w tym momencie miałam ochotę trzasnąć drzwiami i wynieść się gdzieś daleko, daleko, gdzie wszyscy dadzą mi święty spokój. Ale jak to dzisiaj bywa, jeżeli chcesz się pozałamywać w samotności, musisz odciąć wszystkie połączenia ze światem. Nawiasem mówiąc, masz na to całkiem mało czasu, a biorąc pod uwagę to, że mamy dwudziesty pierwszy wiek, jest tego naprawdę dużo i można o czymś zapomnieć. O czym zapomniała Ida Nowakowska? O zamknięciu drzwi frontowych i odcięciu domofonu.
Tym właśnie sposobem, do mojego skromnego mieszkanka wparowała mieszanina najróżniejszych cech. „A wszyscy mówią, że one są identyczne…” Dziewczynki grzecznie zadzwoniły na domofon, mama im grzecznie otworzyła, one się grzecznie przywitały i grzecznie weszły do mojego królestwa zamykając za sobą drzwi. I wtedy rozpętało się małe piekło.
Biorąc pod uwagę to, ile pytań mi zadały, to i tak byłam dobra, bo odpowiedziałam na większość z nich. Ale to i tak było mało…
- Podsumowując: tak po prostu zrezygnował?
- Tak. I nawet odwołał rezerwację autobusu. Teraz pozostaje mi tylko sprzedać bilety na allegro.
- Zwariowałaś? A może to da się jeszcze odkręcić?
- Nasz nauczyciel raczej nie zmieni zdania. Więc pozostaje nam tylko znaleźć przewoźnika, który nas zawiezie do Bełchatowa. Tylko pragnę zaznaczyć, że mecz jest za trzy dni.
***
Ostatecznie, udało mi się zostać samej, przede mną była długa noc. Nie lubiłam nocy, ciemności, bo zawsze wzbudzała we mnie strach i przygnębienie. Ten dzień, który nareszcie się skończył był jednym z najbardziej okropnych w moim życiu. Najpierw ta niemiła rozmowa w szkole, a potem genialne pomysły mamy. Nie lubiłam tego, jak zmienia swoje zdanie. Jeszcze na początku września powiedziała, że w przyszłym roku zrobimy sobie długie wakacje, pojedziemy sobie gdzieś na trzy tygodnie. Ona i ojciec odpoczną od pracy, a ja uzupełnię akumulatory przed rozpoczęciem studiów. A teraz nasze wakacje prezentują się tak, że spędzimy je w domu i nie będziemy mogli nigdzie wyjechać, bo będziemy remontować kuchnię i nie wystarczy nam pieniędzy.
Ktoś może się śmiać z moich problemów i mówić, że wcale nimi nie są, że w życiu spotkają mnie gorsze rzeczy. Ale ja żyłam tu i teraz, nie myślałam o tym, co będzie kiedyś. Teraz moim priorytetem było spełnienie swoich marzeń, chociaż jednego, którym był wyjazd do Bełchatowa.
Nie mogłam spać, za dużo myśli kłębiło się w mojej głowie, nie potrafiłam po prostu odpuścić. Zawsze miałam z tym problem i wiedziałam, że się go nie pozbędę, chociażbym bardzo tego chciała. Powód był prosty, należałam do osób bardzo emocjonalnych, które nie potrafiły zwyczajnie olać pewnych spraw.
Męczyło mnie to niespanie. Wstałam z łóżka i zapaliłam lampkę przy biurku, włączyłam komputer. Nie musiałam się przejmować tym, że będę niewyspana, bo zaczęły się ferie zimowe, na dodatek była sobota. Musiałam jakoś zabić te wszystkie myśli, więc postanowiłam, że poczytam sobie coś. Cokolwiek, nawet doniesienia z giełdy, by przez chwilę zająć swój umysł czymś innym. Czytałam wszystko, co wpadło mi w oko. Plotki na temat gwiazd, wiadomości sportowe, polityczne, kulturowe. Wszystko na nic. Musiałam sięgnąć bo większą artylerię. Znalazłam jakiegoś ebooka ściągniętego niedawno i zaczęłam czytać. Zrozumienie fabuły wymagało skupienia, więc to zdecydowanie było coś dla mnie. Jednak nie dane było mi nawet skończenie pierwszego rozdziału, zadzwonił telefon. Spojrzałam na komputerowy zegar, wskazujący 3.40. Zdziwiona rzuciłam się na łóżko i przewracając poduszki znalazłam komórkę.
- Halo?
- Pewnie cię obudziłem, co? Dzwoniłem do Ady, ale kazała mi spadać, więc dzwonię do ciebie.
- Nie dziwię się jej, przecież jest czwarta nad ranem. Po co dzwonisz?
- Wpadłem na pewien pomysł, odnośnie wyjazdu do Bełchatowa.
- Naprawdę musimy o tym rozmawiać? Jakoś nie jestem w nastroju, żeby ciągle to wałkować.
- Obiecuję, że to co powiem ci się spodoba i poprawi ci humor.
 - Skoro tak, to mów. Mam nadzieję, że masz rację.
- Rozmawiałem wieczorem z moim wujkiem, wiesz tym, o którym wam dużo mówiłem. Ma znajomości w wielu hotelach, w między innymi w Bełchatowie. Powiedział, że może załatwić nam pokój za dobrą cenę, niezbyt wygórowaną. Moglibyśmy pojechać tam dzień wcześniej, pociągiem. Wprawdzie z przesiadką, ale zawsze coś. Wracalibyśmy pociągiem dzień po meczu. I co o tym myślisz? W ten sposób dalibyśmy trochę popalić naszemu nauczycielowi.
Pomysł nie był głupi, ale nie był też doskonały. Miał pewną wadę, dość dużą, dotyczącą jego realizacji.
- Moi rodzice się nie zgodzą. Z resztą Ady pewnie też. Nie puszczą nas samych.
- To postawimy ich przed faktem dokonanym.
- Sama nie wiem, nie chciałabym z nimi zadzierać.
Chociaż… Po naszej ostatniej rozmowie naprawdę mnie wkurzyli. Dlaczego miałabym się nie odegrać? W końcu coś mi obiecali, a teraz nagle zmienili zdanie.
- Adrian, dobra. Zgadzam się. Tylko musimy to trzymać w tajemnicy i wymyślić coś, żeby rodzice wypuścili nas z domu. Może Kamila zgodzi się nas kryć? Powiem rodzicom, że jadę do niej i zostanę ze dwa dni. Powinni to łyknąć.
- Dobrze kombinujesz, jak na czwartą rano. Ale to naprawdę może się udać. Idziesz spać?
- Nie wiem, jakoś nie czuję się śpiąca. Poczytam trochę, potem może pójdę za zakupy, żeby kupić coś na jutrzejszy wyjazd. W końcu musimy się jakoś przygotować. Twój wujek wynajmie ten pokój?
- Tak, zadzwonię do niego. Ale później, dużo później. Posłuchaj, zarezerwuję też bilety na pociąg do Łodzi dla mnie, dla ciebie i Ady i rozejrzę się za połączeniami do Bełchatowa.
- Ja zadzwonię do Kamili i do Ady, bo nic nie wie, prawda?
- Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć! Dobra, to zdzwaniamy się później, żeby dograć szczegóły?
- Tak, na razie.
Miał rację, zdecydowanie poprawił mi humor. Czyli jednak moje marzenie się spełni i zobaczymy Skrę na własnym podwórku! Zaczęłam się śmiać pod nosem, powiedzenie „Chcieć to móc” jest jednak prawdziwe. Choć miałam się czego obawiać. Po pierwsze pojedziemy sami, dość daleko i znajdziemy się w zupełnie obcym miejscu. Po drugie, trzeba przekonać Kamilę, żeby nas kryła. Po trzecie, rodzice muszą mi pozwolić spędzić dwa dni z Kamilą. Trzeci punkt jest chyba najprostszy, bo moi rodzice bardzo lubią Kamilę. Pozostawał jeszcze punkt czwarty, zachować wszystko w tajemnicy i nie pisnąć nikomu ani słowa, bo jest to równoznaczne z tym, że ten ktoś nas wyda.
Podskoczyłam na łóżku, gdy zobaczyłam, że drzwi do mojego pokoju się otwierają. Na szczęście była to tylko mama.
- Kochanie, jest bardzo wcześnie. Czemu nie śpisz?
- Jakoś nie mogę spać.
Mama, rozespana, weszła do pokoju i usiadła przy biurku.
- To przez te wakacje, prawda?
- Po części tak. W końcu coś mi obiecaliście.
- Wiem. Ale ty z kolei wiesz, że już dawno planowaliśmy ten remont. Nie możemy sobie pozwolić i na to, i na to. Ale może uda się nam coś odłożyć, żebyś chociaż ty gdzieś pojechała.
- Naprawdę?
- Porozmawiam o tym z tatą, ale później, dużo później.
Normalnie da się zwariować! Najpierw wszystko się wali, a potem nagle ‘pstryk’ i wszystko się odkręca. Mama wyszła ode mnie i poszła się znowu położyć, zostawiając mnie samą ze sobą i, jak na razie, moimi małymi szczęściami. 
***


I mamy kolejny post, trochę mi zeszło od ostatniego razu, ale się udało :) A teraz, dzisiejszego popołudnia, kibicujemy naszym siatkarzom w meczu z Brazylią! 
Pozdrawiam i zachęcam do komentowania! - Wiśnia.