Wujek wysadził nas przed Galerią Krakowską i życzył dobrej
zabawy. Przypomniałam mu jeszcze raz, żeby nas nie wydał, po czym jeszcze raz
przysiągł wierność naszym planom. Pomachaliśmy mu na pożegnanie i weszliśmy do
galerii.
- Zostało pół godziny. Na pewno znajdziecie drogę?
- Oczywiście, przecież nie jesteśmy tu pierwszy raz.
No tak, za pierwszym razem, gdy byłyśmy same z Adą,
krążyłyśmy dość długo, bo omijałyśmy dobre przejście. Jednak kiedy znalazłyśmy
się w końcu na dworcu, powiedziałyśmy sobie, że następnym razem trafimy bez
problemu. Ludzie obecni wtedy na dolnej płycie dworca autobusowego, będą nas
pamiętać chyba do końca życia. Powiem tylko tyle, że nasza radość z dojścia do
celu, była co najmniej taka, jakbyśmy błądziły kilka dni po pustyni, szukając
czegoś do picia i nagle znaleźli oazę. Było na co popatrzeć.
Ale tym razem naprawdę trafiłyśmy bez problemu.
Przeprowadziłyśmy Adriana przez wszystkie zasadzki, w postaci pani sprzedającej
precelki czy spacerujących ochroniarzy, zagubionych podróżnych, którzy
zasłaniali wszelakie przejścia. Dotarliśmy bezpiecznie na dworzec autobusowy,
skąd było jak rzut beretem na PKP. Maszerowaliśmy dzielnie z plecakami przez
korytarz, kiedy nagle pojawił się mały problem.
- Adrian, z którego peronu odjeżdża ten pociąg?
- Z drugiego.
- Z drugiego mówisz….
– zatrzymałam się przed wejściem na drugi peron, które akurat dzisiaj było
zamknięte. Wszystkie inne były otwarte, ale nasze było zamknięte. Tupnęłam
nogą, czytając komunikat.
- Wygląda na to, że będziemy musieli wyjechać tam windą.
Ada szła kawałek za nami, machając do nas preclami. Mówiła
coś, ale nie mogliśmy usłyszeć co, ponieważ coś okropnie wyło i dawało się nam
porozumieć.
- A co złego jest w windzie?
- Słyszysz ten bardzo głośny dźwięk?
- Nie da się go nie słyszeć. Ma coś wspólnego z windą?
- Tak, to dźwięk windy stojącej między podziemiem a peronem.
- No to mamy problem.
Ada doszła do nas i wręczyła każdemu po obwarzanku.
Powiedzieliśmy jej, jak się mają sprawy. Moje tupnięcie przy jej reakcji to
była kropla w morzu. Ada zrzuciła plecak na ziemię i bojowym krokiem podeszła
do jednego z okienek. Ku niezadowoleniu turystów, wepchała się do kolejki i
zaczęła mówić bardzo podniesionym tonem do pani bileterki. Choć dodam, że ten
podniesiony ton, był naprawdę bardzo, bardzo podniesiony.
Przerażona pani bileterka zadzwoniła do kogoś z obsługi
technicznej i już trzy minuty później, pan w zółtej kamizelce przybył z
odsieczą. Ściągnął zaciętą windę i wywiózł nas bezpiecznie na peron numer dwa.
Ada grzecznie podziękowała panu i pomachała mu jak odjeżdżał.
Odetchnęliśmy z ulgą. Nasz pociąg właśnie wjeżdżał na
stację. Stanęliśmy obok innych ludzi czekających na ten pociąg. Zaczęliśmy się
śmiać. Trochę dziwnie to wyglądało. Bo z czego może śmiać się troje młodych
ludzi przy krawędzi peronu numer dwa na stacji Kraków Główny?
Nie, nie z Adriana. Z perspektywy nadchodzącej wielkimi
krokami przygody!
***
Po sprawdzeniu
biletów przez pana w śmiesznej, niebieskiej czapeczce (nie wiedziałam, że takie
jeszcze noszą) zajęliśmy swoje miejsca. W wagonie było mnóstwo ludzi, krążących
w poszukiwaniu swoich miejsc. Całe szczęście, że nie byliśmy tak zabiegani jak oni.
Kręcili się, mruczeli coś pod nosem. W pewnym momencie nawet jeden pan, dość
przystojny próbował wmówić mi, że siedzę na jego miejscu. Spojrzałam na niego
zdziwiona i pokazałam numer na siedzeniu. Pomyliła się biedakowi kolejność, ja
siedziałam na miejscu dwunastym a on szukał dwudziestego pierwszego. A
wsiadając do tego pociągu, myślałam, że nic mnie już nie zdziwi. Bo samo to, że
jedziemy na ten mecz, było zaskoczeniem.
Uśmiechnięci od ucha do ucha, przyglądaliśmy się pewnej
pani, która zarezerwowała miejsce obok. Chyba zauważyła, że się jej
przyglądamy. Uśmiechnęła się do nas i usiadła obok Ady. Pierwotnie na tym
miejscu miałam siedzieć ja, ale że jak Ada tak i Adrian chcieli miejsce przy
oknie, to musiałam ustąpić. Pani wyciągnęła z torby jakąś dużą książkę i
pogrążyła się w lekturze.
A my jakoś spoważnieliśmy. Tak, potrafimy być poważni, tylko
nie zawsze nam to wychodzi. Tym razem się nam udało. Ada myślała o czymś
przyjemnym, patrząc w okno. Uśmiechała się, co jakiś czas pisała smsy, zapewne
do Kamili. Wyciągnęłam odtwarzacz z plecaka i włączyłam coś przyjemnego dla
ucha – 30 Second to Mars – z rozmarzonym uśmiechem na twarzy. Wszystko jak
dotąd układało się idealnie, zmierzaliśmy wytrwale do bełchatowskiego celu. Z
drugiej strony było mi trochę żal, że mogliśmy pojechać tylko my. Było to
trochę nie fair w stosunku do naszych znajomych. Tamte dwa wyjazdy na mecze
wykrystalizowały pewien skład, w pewnym sensie mecze stały się opcją tylko dla
wybranych. A teraz mieliśmy formę all inclusive.
Gdy przymknęłam na chwilę oczy, odezwał się głos,
przypominający, że ostatnio mało spałam. Teraz, gdy większość emocji trochę
przygasła, poczułam się senna. Wyłożyłam się wygodnie na fotelu i wsłuchując
się w głos wokalisty powoli odpływałam. Mruknęłam niezadowolona, gdy poczułam
jak coś się obok mnie wierci. Co było jak najbardziej normalne, kiedy siedział
obok mnie Adrian. To jeszcze nic, dosłownie sekundę później wyjął mi jedną
słuchawkę z lewego ucha. Zmusiło mnie to otworzyć jedno oko i sprawdzić co jest
grane. Uśmiechnięta małpka patrzyła na mnie i pokazała mi, że mogę się oprzeć
na jego ramieniu. Co wcale takie złe nie było. Zauważyłam też, że Ada
wyciągnęła się na siedzeniu tak, że oparła nogi na siedzeniu Adriana.
To z boku wyglądało na niezbyt wygodną konfiguracją, ciekawe
co sobie pomyślała ta pani, która siedziała obok nas. A rzeczywistości było nam
całkiem wygodnie. I miło.
***
- Jesteśmy w Łodzi. I co dalej, wielki przewodniku?
Postawiliśmy nogi na zimnym i śliskim łódzkim dworcu.
Podróżni mijali nas, doskonale znając swój cel. My też go znaliśmy, tylko
mieliśmy problem ze znalezieniem do niego celu.
- Małpko przyjaźniej brzmiało…
Adrian zachował się jakby nie usłyszał słów Ady. A ja
zareagowałam jak najbardziej poprawnie, zwyczajnie zaczęłam się śmiać. Ada
szturchnęła mnie i wskazała ręką na Adriana. Z bardzo poważną miną, rozglądał
się wokoło, aż w końcu natrafił chyba na coś ciekawego. Kazał nam zaczekać i
sam zniknął. Protestowałyśmy, ale zdało się to na nic. Adrian poszedł sam,
twierdząc, że tak krócej mu zejdzie.
I najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że miał rację.
Nasza małpka naprawdę miała rację. Wrócił może po dziesięciu minutach, z nowymi
biletami w ręce i jeszcze z ciepłą herbatą. Pozostało nam rozłożyć ramiona z
miłej bezradności i wypić herbatę.
Nasz kolejny pociąg odjeżdżał z Łodzi za godzinę, więc
mogliśmy się trochę rozejrzeć. Weszliśmy do kilku sklepów, w tym do
papierniczego i kupiliśmy potrzebne rzeczy do transparentu. Nie było tego dużo,
mieliśmy jedną rzecz z głowy. Wyspani, zwarci i gotowi obserwowaliśmy
przechodzących ludzi i piliśmy herbatę. Oprócz tego, musiałyśmy jakoś z
temperować wyniosłość Adriana. Po tym jak przyszedł z tymi biletami, chodził dumny,
wypinając pierś do przodu.
- Oj tam, oj tam tylko drogę znalazłeś. My też byśmy
znalazły.
- Ale zniżki na bilety byście nie dostały!
Nie miałam już odwagi się więcej odezwać.
***
Wsiedliśmy do tego pociągu, nawet czystego jak się okazało.
Zajęliśmy miejsca w pierwszym lepszym przedziale wagon klasy drugiej. Nie
byliśmy zmęczeni. Przespaliśmy prawie całą drogę do Łodzi, więc mieliśmy nockę
z głowy. Ada skupiona, kombinowała coś nad tekstem na transparent, przynajmniej
miała jakieś zajęcie. Adrian na korytarzu konwersował z jakimś gościem, śmiali
się, jak starzy dobrzy przyjaciele. Nie wnikałam jakoś szczególnie głęboko, kim
jest ten nieznajomy, czasem tylko zerkałam przed drzwi.
I jakieś pięć minut później, kiedy pan nieznajomy wszedł do
naszego przedziału, zrozumiałam swój błąd. Bardzo, bardzo wielki błąd. Oprócz
tego nasuwało mi się tylko jedno pytanie.
- To Paweł Zatorski jeździ pociągami?
***
Ada oderwała się od kartki i z zaskoczenia upuściła długopis,
który zgrabnie potoczył się pod siedzenie. Wyglądało na to, że na tym etapie
musiała przerwać twórczość artystyczną, bo był to nasz ostatni długopis.
- Na twoim miejscu wybrałabym inny środek transportu. Wiesz,
dzisiaj z PKP nigdy nic nie wiadomo. Mogą na przykład ukraść trakcje na odcinku
Łódź Bełchatów czy pociąg będzie spóźniony, bardzo spóźniony.
- Dlatego jadę dzisiaj, a nie jutro. Pociągi nie są
przepełnione jak autobusy. I podróż jest spokojna, mało fanów jeździ pociągami.
Nastąpiła chwila ciszy, która następnie została przerwana
przez złowieszczy śmiech Ady. Paweł spojrzał na mnie, potem na Adriana
pytającym wzrokiem. Wyglądał na trochę wystraszonego, jakby się bał, że się na
niego zaraz rzucimy. Ale bez przesady, przecież to był tylko Paweł Zatorski –
normalny człowiek! Polak! Co innego, gdyby jechał z nami na przykład Michał
Winiarski….. Żarcik taki. Zdjęłam swój plecak z półki i zaczęłam przeszukiwać
wnętrze. Musiałam dokopać się do samego dna, bo tam przecież się chowa
najcenniejsze rzeczy.
Nie, nie szukałam pieniędzy. Szukałam bełchatowskiego
szalika!
Gdy zadowolona wyciągnęłam małą siateczkę, Paweł był jeszcze
bardziej przerażony. Adrian natomiast, z tego pawłowego napięcia, starał się
zachować powagę. I, o zgrozo, mu wychodziło. Ja, spokojnie i powoli,
wyciągnęłam z reklamówki zawiniątko.
- Wiesz, co do tych kibiców, to też się mylisz. Tylko proszę
cię, nie bój się tak, bo nie jesteśmy tacy straszni. Nie zrobimy ci krzywdy.
Nawet nie poprosimy o autograf, bo aktualnie nie mamy przy sobie długopisu.
Paweł jakby odetchnął z ulgą, gdy Adrian poklepał go po
plecach. Biedak, naprawdę się wystraszył. Schowałam szalik z powrotem do
plecaka i zaprosiłam szanownego gościa, żeby przeniósł się do naszego
przedziału. Czym przedział bogaty, tym rady!
Opowiedzieliśmy młodemu libero wszystko od początku. Jak
zaplanowaliśmy ten wyjazd, że wszystko
już było gotowe, kiedy nasz nauczyciel go odwołał. I jak to się stało, że
jedziemy z nim w tym przedziale wagonu pociągu Łódź – Bełchatów. Paweł
wysłuchał nas z zaciekawieniem i dezaprobatą dla zachowania naszego
nauczyciela.
- Rzeczywiście was nieźle załatwił. Ale myślę, że ja i mój
klub możemy wam to jakoś wynagrodzić. Co wy na to?
Ale jaja! Tego tośmy się w ogóle
nie spodziewali. Ada popatrzyła na Pawła podejrzliwie, Adrian po prostu usiadł,
a ja znowu nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Jakby mi mowę odjęło.
- Drogi Pawle, a co masz na
myśli?
Zatorski przybrał minę pokerzysty
i z założonymi rękami wygłosił definicję ‘bełchatowskiego’ wynagrodzenia.
- Na początek koszulki z
autografami zawodników i wspólne zdjęcie. Myślę, że bez problemu zgodzą się
także na pojedyncze zdjęcia. Potem powiedzmy, namówimy pana Swędrowskiego na
krótkie oświadczenie i pozdrowienia dla waszego nauczyciela. I z racji tego, że
miał to być wyjazd szkolny, to zorganizujemy kolejny. Może tym razem na Ligę
Mistrzów?
Ja. Ciesz. Pierdziele. Adrian o
mało nie spadł z siedzenia, na szczęście Ada zdążyła go złapać. Ona sama nie
była mniej zdziwiona, więc gdy go złapała, to spadli oboje. A ja ze wzruszeniem
w oczach, z racji tego, że siedziałam najbliżej Pawła, przytuliłam go mocno i
ucałowałam w obydwa policzki. Nie powiem, że nie był zdziwiony moją reakcją.
Ale co innego można zrobić, jeżeli ktoś oferuje ci gwiazdkę z nieba?
- Paweł zostałeś zaszczycony, Idę
bardzo rzadko stać na taką spontaniczność. Zostałeś wpisany na karty historii.
- Powiedziała nasza małpka, która
w akcie spontaniczności spadła z siedzenia. – taka już natura Ady, że nie mogła
powstrzymać się od kąśliwego komentarza w stosunku do Adriana.
- A tak na poważnie, to naprawdę
jesteśmy ci wdzięczni. To wiele dla nas znaczy. I myślę, że te dwa dni
zapamiętamy do końca życia.
- Fajnie jest spełnić czyjeś
marzenia.
***
Boże, wreszcie mogę odetchnąć, bo znam wyniki matur. Choć może nie do końca, bo jeszcze czeka nas rekrutacja... Ale cóż, przeżyjemy! Prezentuję Wam odcineczek piąty, który dedykuję komentującej Pani zakochanej w Adrianie na zabój xD Pozdrawiam gorąco!